wtorek, 30 marca 2010

banda ciot:)

-To nie może być on- powiedział cicho Levi, jakby bał się, że inni mogą ich usłyszeć.
-Mówię Ci, to on. Widziałem raz jego zdjęcie w gazecie, wiesz tej sławnej, co wychodzi chyba raz w tygodniu, czy jakoś tak. Fakt, wyglądał tam dużo korzystniej, ale wiesz jak to ponoć jest z tymi zdjęciami w magazynach. Mówią, że z największego brzydala można zrobić samego Leonardo Di Caprio. A ludzie to kupują i dają się omamić. Ba, ja sam kilka razy złapałem się w podobną pułapkę. Kiedyś, na zabój kochałem się w takiej jednej Sabrinie z telewizji. Cóż to była za kobieta. EEhh- westchnął głęboko- te czarne loki do ramion, te kolczyki w kształcie ogromnych okręgów, ta muśnięta słońcem skóra w kolorze bursztynu, gdy patrzy się przez niego na słońce.
-A te blizny na plecach?- Levi doskonale znał już historię młodzieńczej miłości Backingtona do byłej piosenkarki- o ta i ta tu, skąd je ma?
-Podobno sprawiła mu je jakaś zazdrosna kochanka- wziął się za wyjaśnienia Backington- głupek dał jej klucze do swojego mieszkania, a ta przyszła, kiedy właśnie zabawiał się z inną. Poszła więc do kuchni, wybrała największy i najostrzejszy nóż i dziabnęła biedaka przez plecy raz, czy dwa. Podobno nawet nie zdążył założyć wtedy spodni i do szpitala jechał w samych gaciach.
-Taki to musiał dupczyć- rozmarzył się na głos Levi.
-Jak oni wszyscy- odburknął Backington– pseudoartyści zafajdani. Tylko im sodomia w głowie, dziwki i narkotyki. Niechby mój junior tylko pomyślał, że on takim artystą chce być. Tfu – splunął na podłogę- zaraz bym mu pasem takie durnoty ze łba przez dupę wybił.
-Ale, co on tu robi?
-No jak to co? Leży.
-To widzę, ale czemu nago, czemu w wannie, czemu martwy?
-Pewnie się zaćpał, albo postanowił odejść w wielkim stylu, jak te wszystkie zafajdane pseudoartystyczne świnie. Pycha, która od nich bije jest wprost oszałamiająca. Nawet moment śmierci chcieliby sobie wybrać. Pewnie potem siedzą tam w górze i śmieją się z tych wszystkich zwykłych, prostych ludzi.
-Banda ciot- skomentował Levi.
-Tfu- Backington splunął do wanny- Nie będę sobie ciotą dupy zawracał. Pisz samobójstwo i jedziemy na obiad.

poniedziałek, 15 marca 2010

Anty

Podobno pierwszym, który podniósł alarm, był pewien samotny, anonimowy strażnik patrolujący Trzecią ćwiartkę. W chwilę później sprawę komentował już cały posterunek Tajnej Policji ds. Nowych, ukryty głęboko w pobliskich grotach i pieczarach. Wieści, poprzez falę szeptów szybko rozchodziły się po korytarzach; by w końcu wkraść się, przez uchylone drzwi, do małego gabinetu Kapitana Koordynatora Mugenheimera, który właśnie czyścił swoją zbroję. Kapitan Koordynator nie lubił szeptów; wolał raczej krótkie i wykrzyczane żołnierskie komendy. Kiedy więc tylko skończył swoją żmudną robotę wstał powoli i wyszedł z gabinetu, zamykając za sobą drzwi na specjalną zasuwę, a następnie zagadnął pierwszego przebiegającego urzędnika, łapiąc go za szyję i wykrzykując w twarz:

-Co się tu do kórwy nędzy dzieje agencie specjalny??!!
-Energia Panie Kapitanie! – Wykrzyknął, dusząc się powietrzem zaskoczony agent. –Podobno odnaleźli energię!
-Co? Gdzie? Jak? –Mugenheimer zaciskał pięść przekrzykując już teraz tylko samego siebie.
-Tu… Ghg… Niedaleko… W trzeciej ćwiartce… Ghg… Strażnik znalazł… Podczas patrolu… Podobno Koordynator Specjalny Binsky właśnie z nim rozmawia.
-Binsky??!!

To imię zawsze wywoływało w Mugenheimerze furię. Nie inaczej było i tym razem [o czym szybko przekonał się trzymany agent, który teraz z impetem został rzucony na przeciwległą ścianę]. Kapitan Koordynator szybkim krokiem podążył do pokoju przesłuchań. Wchodząc mało nie wyrwał drzwi ze skrzypiących zawiasów a następnie zamarł. Naprzeciwko, w odległości kilku kroków, zwisał z sufitu pokrwawiony osobnik w resztkach zbroi strażników. Nie ruszał się.

-Aaaa Kapitan Koordynator. Witamy. Witamy- Głos dochodzący z prawej strony świdrował i drażnił każdą chyba komórkę jego ciała.
-Binsky!! O chuj tu chodzi?! Co ty tu wyrabiasz?!
-Co ja tu wyrabiam? Prowadzę dochodzenie Mugenheimer; jak wiesz to standardowa procedura podczas odnalezienia energii.
-Jaka kórwa procedura?! Ten strażnik nie żyje!!
-Procedura numer 237 z zarządzeniem 13- Odparł spokojnie Koordynator Specjalny ścierając z siebie resztki krwi.
-Zbezczeszczenie energii?!
-Tak. Ale zająłem się wszystkim. Nasz kochany gołąbek śpiewał aż miło. A teraz, jako ostatni świadek, wisi tu sobie przed tobą i gwarantuję, że nikt już nie usłyszy od niego ani jednej nutki.

Koordynator Specjalny Binsky był typowym przykładem usłużnego sadysty na usługach rządzących, który dla ich nawet najbardziej chorej satysfakcji gotowy był do największych poświęceń [wśród innych]. Dodatkowo uwielbiał bawić się własnym brutalnym „artyzmem” i obserwować jego efekty na twarzach i w oczach obrzydzonych członków sztabu dowodzącego. Mugenheimer zrozumiał, że krzyk nic tu nie pomoże, że musi zmienić strategię.

-Więc co z tą energią Koordynatorze Specjalny? – Zapytał najbardziej służbowo jak tylko potrafił a stłumiony krzyk tylko lekko zagwizdał pomiędzy zębami.
-Otóż właśnie Kapitanie Koordynatorze- Binskyemu oficjalny ton od razu przypadł do gustu. Czuł się w nim pewnie i spokojnie; zwłaszcza, kiedy to on kierował rozmową.-Nowe złoże energii w naszej ćwiartce i to nie byle jakiej. Z kwilenia tego tu ścierwa wydedukowałem, iż chodzi o stuprocentową, plazmatyczną, półprzezroczysto-czerwoną, gęstą energię.
-Gęsta energia?!- Zaskoczony Mugenheimer odruchowo znów podniósł głos.-Ale to niemożliwe! Nie pojawiała się już przecież od wielu miesięcy.
-Ależ możliwe Kapitanie Koordynatorze- Binsky znowu nadał rozmowie zimny oficjalny ton. –Ten oto były już świadek przyniósł nawet dowód we własnym żołądku.
-Ale… Ale to przecież rozwiązywałoby wszystkie nasze problemy z głodem. – Tym razem w głosie Mugenheimera słychać było już tylko rosnące podniecenie.
-Zgadza się Kapitanie Koordynatorze. A wszystko to na chwałę królowej.
-Na chwałę królowej!- Wykrzyknął Mugenheimer i zanurzył się w marzeniach o lepszym jutrze.