środa, 22 czerwca 2011

Podniebie-nie

Nie była prostytutką, była fryzjerką. Mimo to, ilekroć tylko musiał jej zapłacić, robił to z nie-możliwym do ukrycia uczuciem wstydu, powodowanym przez jakieś chore poczucie winy. Stał więc tak z pieniędzmi w rozdygotanej jeszcze od stygnących emocji dłoni i patrzył jak zamiata resztki jego włosów, jak sprząta z podłogi efekt ich wspólnych igraszek. Miała niezwykły dar nadawania wdzięku prostym czynnościom. Każdy ruch miotłą powodował taniec wilgotnych jeszcze kłaków na kremowych kafelkach. Starała się nie patrzyć mu wtedy w oczy, przygnieciona wciąż ciężarem napięcia, jakie wytworzyło się kilka ledwie chwil wcześniej podczas ich małej intymnej gry wstępnej; kiedy nakładała szampon, dobierała temperaturę wody i lekko, niby przypadkiem przesunęła dłoń po jego skroniach, kiedy zdecydowała się odsłonić ucho i wreszcie, gdy zdmuchiwała resztki włosów z jego nagiego karku. Lubiła, gdy mrużył oczy i ufnie oddawał jej dotykowi. Czuła się wtedy jak dojrzała kobieta rozdziewiczająca nieśmiałego młokosa, skubiąc go i pieszcząc, niewinnie i pożądliwie zarazem, tak, że przez moment miała władzę nad nim, jego duszą i popędem. Teraz jednak, gdy stał przed nią z pieniędzmi w dłoni, poważny i ubrany w czarną, ortalionową kurtkę, czuła tylko wstyd i zgorszenie samą sobą. Chciała wierzyć, że ta krótka chwila ich wspólnej tajemnicy i podszytej pożądliwością gry w dotykowy flirt, za którą sprzedała cały swój profesjonalizm, a wraz z nim niemały skrawek małżeńskiej wierności, znaczyła dla niego coś więcej niż ten pomięty banknot w jego dłoniach. A przecież wystarczyłby tylko mały znak i dałaby mu to wszystko za darmo. Żadnego znaku jednak nie było.


Wracał do niej potem jeszcze wielokrotnie. Zawsze wtedy, gdy wszystko wokół zaczynało się walić, gdy zaczynał wątpić w przyjaźń, rodzinę i w siebie samego. Wybierał zwykle moment tuż przed godziną zamknięcia, kiedy salon był już niemal zupełnie pusty, ale ona, nigdy nie udzieliła mu z tego powodu choćby reprymendy, ni najmniejszej uwagi. Po dokładnym i specjalnie dla jego przyjemności przedłużanym myciu i płukaniu, sadzała go na specjalnym fotelu, naprzeciw ogromnego lustra i rozpoczynała swój zmysłowy taniec z nożyczkami. Zamykał wtedy oczy, w pełni oddając się jej we władanie, a ona przyglądała się im dwojgu myśląc, jak wyglądałoby ich życie, gdyby losy świata potoczyły się zupełnie inaczej. Na koniec brała jego głowę między swoje ciepłe dłonie i zbliżając usta do jego ucha szeptała:
- Mój boże, Hektorze, jak pan się pięknie starzeje.