sobota, 9 stycznia 2010

Odc. 3

Ciemny korytarz wydawał się nie mieć końca. Wiszące z sufitów kable, będące kiedyś częścią zdobionych żeliwnych lampionów, pozbawione dziś już niemal całości swojej dawnej twarzy i zębów żarówek zdążyły porosnąć błyszczącym mchem uplecionym przez pracowite pająki i teraz złowrogo, strasząc wyglądem srebrnych kokonów, kołysały się odbijając lekko twarz księżyca zaglądającą przez półokrągłe okno, znajdujące się nad drewnianymi drzwiami naprzeciwko. W panującym wokół mroku z trudem tylko można było rozróżnić kształty przedmiotów znajdujących się dookoła a poruszanie się między nimi było już zupełnie niemożliwe. Z głębokim stęknięciem znamionującym spory wysiłek przyklęknął na jedno kolano starając się poczuć dłonią bezpieczny chłód ziemi. Zetknięciu materii towarzyszył tylko dziwny odgłos, jak gdyby ktoś położył dłoń w wodnistym piasku znajdującym się na zimnej podłodze korytarza. Musiał iść dalej. Do zanurzonej po paznokcie w błocie prawej dłoni dołączyła lewa. W głowie powstawał już plan ratunkowy: wydostać się stąd jak najszybciej i możliwie najciszej starając się nie myśleć o tym, kto może czaić się za drzwiami pomieszczeń znajdujących się po obu stronach korytarza. Koncentracja na celu pozwoliła mu w końcu ruszyć się z miejsca i ślimaczym tempem porządnie rannego zwierzęcia wlec w stronę wymarzonego księżycowego światła. Panujący wokół zaduch zdawał się trzymać go za gardło w oburęcznym uścisku tak, że łapiąc resztki powietrza zakrztusił się śliną i przeklinając cicho pod nosem splunął na mokrą posadzkę nie zwalniając nawet na moment wolnego tempa. Na ścianach w umierających resztkach widma z księżycowego projektora odbijały się dziwne cienie nierozpoznanych przedmiotów. Gdyby miał nazwać ich kształt to uznałby, że wyglądają jak cienie jakiegoś dziwnego, egzotycznego krzewu lub pnącza, albo jak stercząca ze starej damki kierownica. Krew wybijała szybki i niewiarygodnie głośny rytm na gorącym bębnie serca a ręce niczym dwaj odważni galernicy walczący z siła morskiego żywiołu prowadziły go w przód, ku wymarzonej klamce. Poczuł w sobie moc i siłę. Spróbował wstać. Zatoczył się i upadł. Jeszcze za wcześnie, jeszcze jest zbyt słaby, zbyt niegotowy. Teraz musi chwile odpocząć. Usiadł opierając się o ścianę i utkwił spojrzenie we wciąż odległym jeszcze celu i znajdującym się nad nim księżycowym witrażu. Świat po drugiej stronie okna zdawał się go nie widzieć. Ba, wydawało mu się nawet, że sam księżyc, gdy tylko spotkali się wzrokiem odwrócił się ostentacyjnie dając mu do zrozumienia, że dziś jest zdany wyłącznie na siebie. Zrobiło mu się zimno i nagle zamarzył, by zasnąć. Zasnąć i nigdy już się nie obudzić. I tylko tak spać. Ale jeszcze nie dziś. Kiedyś, ale jeszcze nie dziś. Podjął kolejną próbę podniesienia się i opierając ręką o ścianę desperacko rzucił w stronę drzwi. Przewrócił się, lecz upadając lewą dłonią złapał stalową powierzchnię wymarzonej klamki. Wiedział, że już jej nie puści. Wierzył, że może znów się uda. Przysiągł, że już nigdy w życiu tak się nie upije…



Pierdoły:
damka --> "rama damska (tzw. damka) z górną rurą znacznie obniżoną w celu wygodniejszego wsiadania i umożliwiająca jazdę w spódnicy (lub sukience). Taka konstrukcja powoduje co prawda pewne osłabienie sztywności konstrukcji ramy ale należy pamiętać, że górna rura pracuje niemal wyłącznie na ściskanie..."

galernik --> "niewolnik, więzień lub jeniec wojenny pracujący przymusowo jako wioślarz przy galerach. We Francji i Turcji galerników - więźniów spotykano do końca XIX w."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz