wtorek, 15 czerwca 2010

Powrót nad Balaton

Nie było w nim więcej miłości niż w małym pudełku czekoladek. Zwykle, kiedy dzień miał się już ku końcowi a mewy deszczem spadały z nieba by ukołysać się w spokojnej toni jeziora, lubił siadać na nabrzeżu i za pomocą drewnianej fujarki wywoływać z głębin duchy przeszłości. W wieczornym powietrzu dało się wtedy wyczuć hipnotyczny zapach francuskich perfum, do rąk kleiła się farba z malowanych na czerwono rybackich chat, przez usta lekko przedzierał się smak halászlé i sandacza z papryką. Na horyzoncie białe żagle łódeczek kończyły swój melancholijny, pokraczny balet, bazaltowe góry wulkaniczne pokrywał ciepły, zielony dywan winnic, w szuwarach koncertowały radośnie wodne ptaki, a nad wszystkim, bacznie i złowrogo, czuwały gniewne i ciche kamienne bożki o humanoidalnych kształtach powstałe z zastygłych języków gorącej lawy przez stulecia wytrwale rzeźbionej przez wiatr. Przyroda z rozrzutną obfitością obdarowała to miejsce magią i pięknem. Czas, niczym znudzony kocur usnął spokojnie u jego stóp wsłuchany w dźwięk drewnianej fujarki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz