piątek, 12 listopada 2010

Holocauste

Było w tym coś z unoszenia, z powolnego, leniwego lewitowania pomiędzy żywopłotem okładek z jednej, a pomarańczową, magazynującą poranne promienie słoneczne ścianą z drugiej strony. Senny marsz w powietrzu, pobudzany wiatrem wślizgującym się niby ukradkiem przez uchylone okno. Szybkość pędzących fotonów i powolne gramolenie się cienia po ściance regału sprawiały, że poczucie czasu przypominało pięciolinię zapisaną wyłącznie pustymi nutami. Pościel pachniała jeszcze nocą i nieśmiałą miłością. Kamila szeptała przezornie, by nie obudzić drzemiącego w nogach niepokoju. Szeptała słodko, łaskocząc oddechem skórę szyi, ogrzewając policzki, odgarniając pojedyncze zagubione włosy. Szeptała o rzeczach ulotnych i zakazanych, o pamięci, o porzuceniu i przywiązaniu, o snach, których nie była pewna czy miały miejsce. Oplatające ją ciepłe ramię, dawało jej bezpieczny azyl i tyle pewności siebie, ile potrzebowała na cichą, wewnętrzną spowiedź. Nie bała się już starych grzechów a nowe wydawały się jej słodkie i lepkie niczym karmel. Rodziła się w niej nowa obsesja, uległe oddanie się rządzy, opętańcze zniesienie podziału na sacrum i profanum. Tej nocy wystawiła swe dawne życie na całopalną ofiarę pod ołtarzem zakazanych pieszczot. Spłonęła i zwyciężyła, silniejsza niż kiedykolwiek. Teraz przekuwała tę siłę na uczucie. Dłoń, która przesunęła się po jej biodrze tylko utwierdziła ją w słuszności podjętej decyzji. Zatonęła w pocałunku.

- Szaleję za tobą – wyszeptała.

- Szaleję za tobą – odpowiedziała Marta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz