wtorek, 9 sierpnia 2011

2

Nigdy nie wiedziałem, jak nazywa się taki rodzaj szafki i do czego może ona tak naprawdę służyć. Na pierwszy rzut oka wydaje się być dosyć pojemna, by zmieściło się tam kilka ręczników, płyn do płukania tkanin, paczka papieru toaletowego i gumowe rękawice, albo co najmniej kilka szczeniąt. Zastanawiający może być także jej sposób mocowania. Wydaje się, ze cała konstrukcja oparta jest o dwa poprzeczne żebra: jedno wkręcone do ściany, w jej wzdłuż i drugie, równoległe do tamtej, stanowiące podstawę drzwiczek. To jednak tylko czysta teoria. W życiu nie odważyłem się do niej zajrzeć. Złamać tajemnicę takiej szafki, to przekroczyć pewnego rodzaju granicę, rzekę w wyobraźni, to jak nasikać na jeszcze palące się ognisko. Zdecydowanie bardziej pociągało mnie zawsze mnożenie wielości możliwości, wymyślanie spisków i zabawnych teorii rzeczywistości, niż jej autentyczne przeżywanie, lub jak kto musi, lub woli, przeżuwanie. Wierzę (a kiedyś nawet myślałem o tym, by dla tej wiary się poświęcić), że prawdziwe życie toczy się niezależnym ode mnie biegiem, poza moim ciałem i wąską perspektywą postrzegania. To codzienna praca setek tysięcy liter, maszyn, sztalug, stóp i serc. Wszystko jest możliwe, na tak mało mam wpływ. Sytuacja taka stawia mnie jednak w niezwykle niekorzystnym położeniu względem lęków, mniejszych strachów i fałszywych wyobrażeń, powodując, iż powoli staje się ich coraz większym zakładnikiem. I tak na przykład uważam, że każdy z moich przyjaciół ma w sobie ukryty potencjalny pierwiastek kłamstwa i zdrady, że każda kobieta ma w sobie coś ze zdziry, a każde działanie fundamenty egoizmu. Zastanawiam się tylko, czy jest to kwestia tego, co ktoś mądry nazwał kiedyś naturą rzeczy, czy jest to raczej wytwór i wynalazek ludzkości, jak koło, czy żelazko, oraz gdzie w tym wszystkim może zrodzić się do życia przypadek. O tym, że to przypadek spowodował, że to właśnie tego konkretnego wieczoru, w tym, a nie innym miejscu poznałem Kamilę, wydaje się być dla mnie faktem bezsprzecznym. Pamiętam, że wtedy padało, jak to zwykle na przełomie kwietnia i maja, i że przed tym wiosennym deszczem (prawdziwym powodem mogła być jednak rzadka, lecz przemożna chęć wypicia filiżanki cappuccino) schroniłem się pod podwórkowy parasol jednej z rynkowych kawiarenek. Kawa była nie najlepsza, za ten stan obwiniać zwykłem marną jakość lokalnej wody, wynikającą z dawno nie remontowanych instalacji i kiepskich filtrów. Wtedy też zobaczyłem ją, jak wychodzi przez frontowe drzwi i zawiązuje ten czarny fartuszek, który potem tak często nakazywałem jej zakładać na nagie ciało. Lubię sprawiać, żeby się czerwieniła. Przekonuje się wtedy, że nie jest jeszcze do końca zepsuta. Czasami leżę w pościeli i wyobrażam ją sobie, jak modli się przed snem i składa ubrania na taborecie ze sklejki, albo jak śpiewa pod prysznicem te wszystkie rzewne piosenki o miłości. Mężczyzna ma zawsze tyle lat, ile kobieta, z która sypia. Ja jestem przeraźliwie starym dwudziesto trzy latkiem. Najbardziej odczuwam to po wszystkim, kiedy Kamila spłukuje mnie z siebie gorącą wodą, a ja siedzę na skraju łóżka i patrzę na zużytą prezerwatywę, pomiętą i upiornie wiszącą na nienadającym się już do niczego narzędziu. Jak długo jeszcze będzie mogła mnie zadowalać, nim nikotyna wypłuka ze mnie kadawerynę, cynk, wapń, magnez i selen, nim zrozumie, że ta miłość, mieszkanie i kot, to tylko pretekst do nieudolnej ucieczki przed dorosłością?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz